Kilka dni temu zadzwoniła do naszej redakcji mieszkanka Gołdapi z pytaniem, co może jeszcze zrobić w swojej sprawie? Ma bowiem problem z bezdomnym psem, który wałęsa się obok jej bloku.
- Pies nie jest jakiś bardzo agresywny ale dziś rzucił się na moja córkę, gdy wracała ze szkoły - twierdzi pani Sylwia. - Na szczęście nie ugryzł jej, ale przewrócił, przez co jest poobijana. Znacznie gorsze jest jednak to, że ona się bardzo przestraszyła całego zajścia. Już mi powiedziała, że nie będzie sama nigdzie wychodzić, nawet do szkoły, bo się zwyczajnie boi.
Gołdapianka zadzwoniła do Straży Miejskiej i Urzędu Miejskiego, by coś w tej sprawie zrobili. Niestety, zarówno jedni jaki i drudzy zastosowali metodę „spychologii".
- Okazało się, że urząd może zająć się psem, ale musiałabym przedstawić zaświadczenie od lekarza, że jest podejrzenie jakiejś choroby. Zaświadczenie takie dostałabym, ale najpierw pies musiałby pogryźć dziecko - dodaje pani Sylwia. - To jest nienormalne! Czy rzeczywiście musi się stać poważne nieszczęście, by ktoś podjął interwencję?
Co ciekawe, dokładnie ten sam problem poruszył na grudniowej sesji Rady Miejskiej radny Piotr Rant. Zadał wprost pytanie burmistrzowi, co by zrobił, gdyby jakieś „wielkie bydle" zadomowiło się obok jego domu i stwarzało zagrożenie. Burmistrz na gorąco odpowiedział, ze skontaktował się z Antonim Banelem (jest on myśliwym). Odpowiedzi udzielił też komendant Straży Miejskiej. Wynika z niej, że jeśli nie ma miejsca w schronisku to jego formacja nic nie może zrobić. Zdaniem Pawła Werchowicza swoje pytanie radny powinien zadać sam sobie.
Niewykluczone, że problem, z którym mieszkańcy Gołdapi borykają się od lat, znajdzie rozwiązanie dopiero, gdy jakiś pies zagryzie dziecko lub dorosłą osobę. Póki co każdy zapytany będzie stosował zasadę "spychologii": to nie ja, to oni. Czy rzeczywiście musimy czekać na tragedię?