W miniony piątek dostaliśmy wiadomość od znajomej, że w Marcinowie w małym lasku, w starej, niezabezpieczonej studzience znaleziono psa. Nie mógł się on samodzielnie z niej wydostać. Studzienka wystawała z ziemi na ok. 30cm i była głęboka na ok. 2-2,5m. Do tego na dnie było sporo wody. Widać było, że od lat jest niezabezpieczona. Pies, który błąkał się po okolicy od kilku dni, musiał do niej wpaść przypadkiem i przesiedział tam co najmniej całą noc. Dopiero rano zainteresowali się wyjącym psem ludzie mieszkający nieopodal, zaalarmowani przez swoje szczękające psy. Ludzie ci zaczęli dzwonić po wszystkich instytucjach, żeby pomóc znajdzie, ale nie było to proste. Dopiero telefon do straży pożarnej przyniósł skutek. Po niedługim czasie na miejscu zdarzenia pojawili się strażacy. My jednak byliśmy trochę wcześniej i udało się nam wyciągnąć nieboraka z tej studzienki własnymi siłami. Pokazaliśmy oczywiście straży miejsce zdarzenia, które oni solidnie zabezpieczyli. Pojechali też do właściciela posesji, żeby zrobił ze studzienką porządek, aby nikomu już nie zagrażała. Został jednak problem psa, którym nie mogli się zająć, bo takie maja procedury, że do wozu bojowego nie wolno go było zabrać. I co w takiej sytuacji było robić? Jest piątek, długi weekend, prawie 15 godzina. Zabraliśmy psiaka do siebie, bo przecież nie po to go się ratowało, żeby teraz w samopas wypuścić. Obolałego, ze zdartymi do krwi pazurami. Tak walczył, żeby się wydostać ze studzienki. Pies miał wiele szczęścia w tym nieszczęściu, bo trafił na nas. Dostał chwilowy dom tymczasowy, jedzenie, opiekę i najważniejsze - w ekspresowym tempie znalazł nowego właściciela. Znaleźliśmy młodego chłopaka, który go przygarnął.
Problem jednak pozostaje, co w takich sytuacjach tak naprawdę zrobić, kiedy znajdziemy skaleczone zwierzę. Gdzie dzwonić, kto je odbierze. A jak akurat będzie niedziela wieczór, święta (a tak bywa najczęściej), co ma zrobić zwykły człowiek, żeby móc pomóc , a nie bać się, że zostanie z problemem sam? Czasem decyduje, że lepiej zostać obojętnym i nie widzieć problemu niż zadziałać.