Półtora roku temu wspólnie z Anną Dzienisiewicz (Kurier Gołdapski) przeprowadziliśmy bardzo ciekawą rozmowę z panię Laurencją Skalmierską. Dotyczyła ona historii Gołdapi w pierwszych latach po 1945 roku. Pani Laurencja jest jedną z tych osób, które tu się osiedliły jako pierwsze po wojnie. To między innymi ona odbudowywała to miasto. W najbliższych tygodniach przedstawię Państwu (w kilku częściach) jej wspomnienia. Zapraszam do lektury.
W którym roku pani przybyła do Gołdapi?
W 1946 roku przyjechałam do Gołdapi i zamieszkałam. Z okien domu miałam widok na piękny kościół ewangelicki z przepiękną wieżą gotycką. Piękna wysoka wieża. Na górze był kuty krzyż, ładny, duży. Tylko ściany na około stały, bo to wszystko było zniszczone. Cały strop zawalony, zniszczony. Potem, gdy groziło to zawaleniem to już...
Jakie było pierwsze wrażenie po przyjeździe?
Straszne wrażenie. Wszędzie były gruzy, tylko wąskie ścieżki do przejechania, domy pozawalane. Objechaliśmy na około mojego przyszłego domu przy obecnej ul. Wileńskiej, potem pojechaliśmy pod starostwo, bo wtedy jeszcze starostwo było. Mieściło się tam, co później była masarnia. Zajmowało pierwsze i drugie piętro budynku. Starostą wtedy był Lewandowski.
Czy była pani przed wojną w Gołdapi? Czy był problem z przekraczaniem granicy przed wojną?
Nie, nie można było swobodnie jeździć. Miałam okazję tu być. Mnie i mamę przeprowadzili granicznicy. Mama miała tu rodzinę. Odwiedziliśmy ich. A jak wojna wybuchła to ci krewni przyjechali na naszą stronę. Później w ogóle urwał sie kontakt, aż dopiero kilka lat po wojnie oni nas odszukali. A zostali przesiedleni aż do Hamburga. Szukali nas, ale myśmy zmienili nazwiska, powychodziliśmy z siostrą za mąż.
Jak Gołdap wyglądała po wojnie po pani przyjeździe?
Nie było żadnego całego domu, żeby można było zamieszkać od razu. Brak było w domach okien, dachówek. Mój dom był tak posiekany, że sufit wyglądał jak sito, a róg domu był zburzony. Dom był wybudowany w 1937 roku. Jak idzie się do piwnicy to jest tam napisane 1937. Jak odnawialiśmy piwnicę to tego nie zamalowałam. Niech będzie to potwierdzeniem roku jego budowy. Mieszkał tutaj przed wojną Robatzek. Jeszcze wizytówka była tu metalowa, wygrawerowana. On prawdopodobnie - jak sie dowiadywał mąż - pracował w podatkach, w ówczesnym urzędzie skarbowym.
Skąd pani się tu sprowadziła?
Z Suwałk. Urodziłam się w Przerośli. To wówczas nazywało sie Folwark Mała Przerośl. Tam mieliśmy majątek. Niestety, ojca aresztowali Niemcy, wywieźli do obozu. Przeszedł obozy, na końcu trafił do Dahau. Tam, gdzie trafiło też wielu księży i profesorów z Krakowa. Tam niestety został zamordowany. Miał pięćdziesiąt kilka lat. Tak samo szwagra mego aresztowali, który w Suwałkach mieszkał. Razem byli w tym obozie, tylko w innych blokach. Od czasu do czasu w czasie apeli mieli okazję się widzieć. Szwagier przeżył ten obóz. To on przekazał wiadomość o śmierci ojca. Prawdopodobnie ojciec chciał napić się wody bez pozwolenia. Tak go capo skatował, że nie podniósł się z ziemi. Szwagier gdy wrócił z obozu pracował jako komornik w Suwałkach. Przyjeżdżał między innymi do Gołdapi. W starostwie namówili go, że jeśli ma kogoś chętnego do zamieszkania i pracy w Gołdapi ma to niech przywiezie. W Gołdapi było tylko kilka osób mogących pracować na urzędniczych stanowiskach.
Czy od razu po wojnie wygnano stąd wszystkich Niemców?
Byli Niemcy.
Czyli nie było tak, że to my - Polacy - odbudowywaliśmy od podstaw miasto?
Tak. Ja nawet miałam Niemkę, która przychodziła tu sprzątać te gruzy. Ona mieszkała tam, gdzie kiedyś straż była. Tam skoszarowali tych Niemców. Wysiedlono ich do takiego jakby getta, później przesiedlili w inne miejsce. A potem przyszło pozwolenie, że mogą już wyjeżdżać za granicę. Po wojnie było tu też sporo Mazurów. Naprzeciw mnie mieszkała Mazurka Plonke. Ona mówiła łamaną polszczyzną, jej mąż nie znał naszego języka. Na początku ulicy mieszkań Rogowski, też Mazur. Jego dzieci zaczęły tu chodzić do szkoły, a on został nawet wiceburmistrzem. Burmistrzem był wówczas Jamroz z Suwałk, mój znajomy. Znałam się z Suwałk z jego córkami. Chodziło wówczas o to, by we władzach byli przedstawiciele Mazurów. Później jednak, jak można było wyjeżdżać do Niemiec, wielu Mazurów oddało swoje papiery i też wyjechało. Ich po prostu tu źle traktowano. Uważano ich za Niemców, pomimo że i po polsku mówili, i katolicką wiarę w większości wyznawali. Większość ludzi traktowała ich jako Niemców i dlatego zniechęcili się życiem tu. Kiedyś taki film widziałam, w którym reżyser prawdę pokazał, jak to Polacy nachodzili ich domy, zabierali od nich rzeczy, bo uważali ich za Niemców.
Przyznam, że myślałem, że to był kiedyś teren niemiecki i byli tu tylko Niemcy. Widzę jednak, że podział był nieco inny. Byli Niemcy i Mazurzy, oddzielne narodowości.
Dokładnie tak. Tu było wielu Mazurów, których nawet krzyżacy nie wytępili.
Czy to oznacza, że ci ludzie nawet przed wojną mówili, że są Mazurami, a nie Niemcami?
Tak. Wielu z nich nie przyznawało się do państwa niemieckiego. Przedstawiali się jako Mazurzy. Byli raczej związani z Polakami. W czasie zaborów jak była wolna droga, Polacy i Mazurzy pobierali się. Małżeństwa były często mieszane, tak więc to wszystko wymieszało się. Niektórzy zniemczyli się, niektórzy spolszczyli. Zależy jakie wychowanie było w domu i kim się czuli.
cdn.